Forum DSP Book Publishing Strona Główna DSP Book Publishing
Forum wortalu literatury współczesnej.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Lucyfer. Moja historia - fragment powieści pod tym samym tyt

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum DSP Book Publishing Strona Główna -> Wasza twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Victoria Gische




Dołączył: 15 Maj 2013
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska

PostWysłany: Śro 5:22, 15 Maj 2013    Temat postu: Lucyfer. Moja historia - fragment powieści pod tym samym tyt

Witam serdecznie
Na niniejszym forum jestem pierwszy raz. Chciałabym zaprosić do przeczytania poniższego fragmentu, który pochodzi z mojej debiutanckiej powieści, która ukazała się w Polsce w formie ebook'a. To fragment pochodzący z I tomu. Druga część, chociaż już ukończona, nie została jeszcze wydana. Nad trzecią aktualnie pracuję.
Powieść zyskała sobie wiele pozytywnych recenzji, o których można poczytać na moim blogu: victoriagische.bloog.pl
Zapraszam do czytania i komentowania, ponieważ każdy Państwa komentarz ma dla mnie duże znaczenie.
Dziękuję


"Lucyfer kipiał gniewem. Po raz kolejny okazało się, że dziesiątki lat spędzonych w odosobnieniu, na jakie został zesłany w ramach kary, poszło na marne. Szukał już od kilku miesięcy, a Michał nie pokazał się ani razu.
Był 1209 rok. Jego ziemska wędrówka miała skończyć się za dziesięć lat, w 1219.
A więc miał przed sobą jeszcze dekadę. Jednakże przez te kilka tysięcy lat nauczył się, że kiedy nie podejmował tropu w pierwszych miesiącach to dalsze poszukiwania szły tylko na marne. Był o tym święcie przekonany, a ponieważ był teraz kimś na kształt myśliwego umiał szukać nawet bez wskazówek Michała.
Gniew rozsadzał mu czaszkę. Chciał się zemścić.
Ale na kim?
Na Michale?
Na ludziach?
Na Bogu?
Na jakiś czas zarzucił projekt zemsty, ale dni mijały bezowocnie, co tylko podsycało jego złość. Kiedy upewniał się z każdą uciekającą godziną, że znowu został wystrychnięty na dudka i, że Michał bawi się jego uczuciami, a Ojciec nie reaguje, zaś ludzie są na tyle głupi, że nie byli w stanie zobaczyć tego, co mieli przed oczami, myśl o zemście coraz częściej gościła w jego głowie.
Przez wiek samotności zbierał siły, dzięki czemu miał wiele możliwości. Długo zastanawiał się jaka kara byłaby najbardziej odpowiednia. Wreszcie z pomocą przyszedł mu sam papież.
Innocenty III czując się wyrazicielem woli Boga na ziemi rozpoczął swój pontyfikat od walki z wszelkimi przejawami herezji. Na tamtą chwilę nie były to daleko posunięte poczynania, ale Lucyfer wiedział, że może przyczynić się do zmian w postępowaniu.
Nie miał żadnych trudności, aby stać się jednym z najbardziej zaufanych doradców papieża. Był blisko niego i czekał na nadarzającą się okazję. I wreszcie dostał dar od losu.
Był początek wiosny 1209 roku. Innocenty III wysłał swojego legata do francuskiej Tuluzy. Kiedy po kilku tygodniach nadal nie nadchodziły wieści od wysłannika, papież zaczął się niepokoić.
- Ojcze święty – Lucyfer podał papieżowi biały ręcznik, aby ten mógł wytrzeć ręce po posiłku, który właśnie spożył.
Mała, złota miseczka, w której służący przyniósł wodę do umycia zabrudzonych tłuszczem palców, stała na długim, masywnym i suto zastawionym stole, chociaż do posiłku zasiadł tylko papież i Lucyfer, który ciągnął dalej:
- To z pewnością sprawka hrabiego Rajmunda. Doszły mnie wieści, że jego ofiarą już raz padł papieski duchowny.
Słowa Lucyfera trafiły na podatny grunt, tym bardziej, że Rajmund z Tuluzy, nie pałał sympatią ani do papieża ani do biskupów, czy kleru w ogóle. Już od jakiegoś czasu anioł sączył do papieskich uszu informacje, że katarzy, będący zdaniem Innocentego bandą heretyków, a których w obronę wziął hrabia z Tuluzy, wzbierają w siłę. Wieść o ewentualnym zamordowaniu jego wysłannika tylko przelała czarę goryczy.
- Byłeś kiedyś rycerzem, prawda? - papież spojrzał na Lucyfera
- Tak, Ojcze
- Dobrze więc.
Po tych słowach duchowny wstał i wyszedł z pokoju, idąc prosto do swoich prywatnych komnat. Kiedy minęło kilka kolejnych tygodni, a papież nie wracał do poruszonego wcześniej tematu, Lucyfer zaczął tracić nadzieję, że jego podszepty zadziałały. Zaczął się nawet zastanawiać, czy za wszystkim nie stoi Michał, który sabotował większość jego działań. Kiedy już prawie stracił wszelką nadzieję, że papież wykaże jakiekolwiek zainteresowanie w stosunku do jego informacji, Lucyfer został wezwany przed jego oblicze.
Do prywatnej sypialni prowadził długi, ciemny korytarz, oświetlany tylko kilkoma pochodniami. Pod stopami szeleściła słoma. Lucyfer nie mógł wyjść ze zdziwienia jak to możliwe, że ludzie nagle tak bardzo cofnęli się w rozwoju cywilizacyjnym.
Tym bardziej, że pamiętał dobrze egipskie i greckie domy, w których łazienki, bogato przystrojone misternymi mozaikami wyposażone były w krany, z których leciała zimna i ciepła woda. Myśląc o tym wszystkim dotarł do papieskiej sypialni, której strzegł uzbrojony rycerz.
Wpuszczono go do środka. W komnacie, jak w całym pałacu, panował półmrok. Pomimo tego Lucyfer dostrzegł, że przy oknie, gdzie ustawiono trzy wygodne fotele, siedział Innocenty III i jeszcze jeden mężczyzna. Postawny, barczysty, o pełnej twarzy, którą zakrywała długa siwa broda. Jego włosy, chociaż gęste i ciężko opadające na ramiona, także były siwe. Pomimo pierwszych, wyraźnych oznak starości oczy rycerza wydawały się młode.
- Wejdź Gabrielu – papież spojrzał w stronę Lucyfera – Poznaj Szymona z Montfort. Szymonie to mój zaufany przyjaciel, wspaniały rycerz, który od jakiegoś czasu towarzyszy mojej osobie, Gabriel z Akwizgranu.
Mężczyzna wstał i podszedł do Lucyfera, wyciągając w jego stronę dłoń na powitanie.
- Świetnie! Szymonie opowiedz proszę Gabrielowi to, o czym przed chwilą mówiłeś. Zostawię was na chwilę samych. Muszę przygotować listy. Dzięki glejtom będziecie czuć się bezpiecznie w podróży.
Z tymi słowami opuścił swoją sypialnię. Dwaj mężczyźni mierzyli się przez chwilę wzrokiem. W końcu Lucyfer podszedł do pustych foteli i usadowił się wygodnie na jednym z nich. Montfort poszedł za jego przykładem.
- Właśnie mówiłem Jego Świętobliwości – głos Szymona był głęboki i czysty – że Rajmund z Tuluzy chroni heretyków. Katarzy to zło, które należy znieść z powierzchni ziemi!
Oto los dawał mu do ręki kartę przetargową. Miał cel, teraz potrzebował tylko środków, aby go zrealizować. A środkiem był papież, namiestnik Boga na ziemi. Szymon de Montfort zaczął opowiadać:
- To niebezpieczna sekta, która nie uznaje świata materialnego. Potępia wszystkie zdobycze ludzkiej myśli. Nie uznaje także kościelnej hierarchii, a papież nie jest dla nich autorytetem. Są przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Podjudzają ludzi, a ci którzy nie przejdą na ich stronę muszą się obawiać ich gniewu. Słyszałem, że stosują okrutne tortury, których ofiarą najczęściej padają duchowni. Kiedy usłyszałem o tym za pierwszym razem nie chciałem wierzyć, ale katarzy wyznają zasadę, że świat materialny został stworzony przez Satanaela. Wierzą, że dzieła ludzkich rąk, a szczególnie piękne przedmioty to wytwory Lucyfera.
Na dźwięk swojego imienia anioł odchrząknął, ale nie powiedział nic. Pomyślał, że za rozpowszechnianiem tych bredni stoi zapewne jego ukochany braciszek, Michał. Wreszcie widząc, że Montfort skończył już swoje tłumaczenia, odezwał się do niego:
- Skoro tak nie można pozwolić, aby te nieprawdziwe informacje padały na podatny grunt i zmieść herezję w zalążku! - Montfort z entuzjazmem pokiwał na te słowa głową, a jego ogromna dłoń automatycznie powędrowała do rękojeści miecza, który ciągle miał przypięty do pasa. Widać papież ufał mu na tyle, że nie obawiał się z jego strony żadnego ataku i dopuszczał przed swoje oblicze w prawie pełnym uzbrojeniu.
Kilka dni później Lucyfer w towarzystwie Szymona de Montfort oraz kilku papieskich rycerzy, z listami polecającymi od samego Ojca Świętego, wyruszyli w drogę, w stronę Langwedocji, do Tuluzy, gdzie rzekomo hrabia Rajmund dawał schronienie albigensom.
Rycerzom towarzyszył papieski legat, którego zadaniem było przemówienie hrabiemu do rozsądku, aby ten wydał katarów.
Gdyby Lucyfer nie został pozbawiony daru przewidywania przyszłość, a tak właśnie się stało, z pewnością nigdy nie dopuściłby do tego co dało początek straszliwym wydarzeniom, które rozpoczęły się w momencie, kiedy opuścili mury papieskiego pałacu w Rzymie.
W drodze do Tuluzy, do małego oddziału, zaczęli przyłączać się kolejni rycerze, pragnący wykazać się lojalnością wobec papieża oraz szukający wrażeń rozbójnicy, którzy za nic mieli wiarę, tradycję, moralność, a jedynym celem ich życia było sianie strachu i bezlitosne mordowanie niewinnych.
Kiedy więc różnorodna zbieranina stanęła pod murami Tuluzy mieszkańcy czuli się przerażeni. Rycerze, ich giermkowie, służba, a także zwykli włóczędzy rozbili się pod miastem, czekając na wynik rozmów na jakie wyraził zgodę hrabia Rajmund.
Rankiem, kiedy wojsko stanęło pod miastem, zaczęto rozbijać prowizoryczny obóz. Jedyny namiot, który został postawiony należał do papieskiego legata, który w towarzystwie Szymona z Montfort oraz Lucyfera udał się do pałacu hrabiego.
Siedzieli w zimnej, okrągłej komnacie, gdzie w ogromnym kominku wesoło buzował ogień. Niestety komnata była zbyt wysoka i cale ciepło zbierało się pod sufitem. Małe okienka, które tylko w części ozdobione były witrażami z kolorowych szkiełek, zaś w pozostałe wprawiono jedynie okiennice, przepuszczały zbyt dużo świeżego powietrza, aby w izbie mogło być przytulnie.
Szymon z Montfort, siedząc z hrabią Rajmundem po jednej stronie długiego drewnianego stołu wpatrywał się w niego uważnie. Starał się wsłuchać w wyjaśnienia jakich ten udzielał.
- Rozumiem niepokój Ojca Świętego, ale mogę przysiąc, że ani w moim pałacu, ani w mieście, a nawet w najbliższej okolicy nie mieszkają katarzy. Moi poddani to oddani i lojalni chrześcijanie, którzy darzą szacunkiem i zaufaniem naszego księdza oraz kilku, mieszkających w tutejszym kościele mnichów. Nie wydam niewinnych ludzi tylko po to, aby zyskać spokój dla siebie i zadowolić papieskiego legata.
Lucyfer zdał sobie sprawę, że Montfort zaczyna wierzyć Rajmundowi. Nachylił się więc nad uchem wysłannika Innocentego III i szepnął mu, tak aby nie usłyszeli ich dwaj siedzący nieopodal mężczyźni:
- Panie chyba nie wierzysz w to wierutne kłamstwo. Wszak z jego oczu bije fałsz. Powie wszystko, aby wojsko odeszło spod murów miasta. Skoro nie szanuje papieża, skoro wyznaje heretycką wiarę, powie to co chcemy usłyszeć. Musisz, panie interweniować, bo coś mi się widzi, że Szymon de Montfort zaczyna dawać wiarę słowom hrabiego.
Chudy i wysuszony jak szczapa drewna papieski wysłannik spojrzał w stronę zatopionych w rozmowie rycerzy. Tak, rzeczywiście, Montfort zbyt ochoczo potakiwał głową.
Nie, teraz nie będzie z nim rozmawiać. Zrobi to kiedy wyjdą.
Tak też się stało. W namiocie rozgorzała dyskusja. W pewnej chwili zrobiło się na tyle głośno, że pod jego wyjściem zebrała się spora grupa gapiów, podsłuchujących o czym rozmawiają przywódcy wyprawy.
Kiedy okazało się, że wyprawa może się skończyć zanim na dobre się zaczęła na polu rozległo się larum. Rycerze i cała reszta zaczęli dawać do zrozumienia przywódcom, jak wielkie jest ich niezadowolenie. Wszak niektórzy z nich odeszli wiele dziesiątek kilometrów od swoich domów. Do tego miejsca doniosła ich wizja łupów. Tylko dla nich byli w stanie znieść trudy podroży.
Chcieli łupów.
Chcieli walk i nie zamierzali teraz odejść z niczym.
Tym bardziej, że do obozu podczas nieobecności Szymona z Montfort, dotarł człowiek twierdzący, że grupa katarów spokojnie żyjąca w miasteczku Beziers, powoli sącząc truciznę do uszu tamtejszych mieszkańców, przeciągają ich na swoją stronę. Mężczyzna opowiadał o straszliwych rzeczach, których rzekomo był świadkiem.
Ryk niezadowolenia spowodował, że Montfort zrewidował swoje poglądy. Chcąc nie chcąc musiał uznać, że hrabia musi wydać winnych. Po tym wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.
Następnego dnia ponownie złożono Rajmundowi wizytę, a kiedy ten ciągle upierał się przy swoim, Montfort przy pomocy Lucyfera oraz silnej rycerskiej obstawy, która wkroczyła do miasta, wyprowadzono hrabiego Tuluzy. Stał na polu za murami miasta, gdzie stacjonowało pozostałe wojsko. Tam na oczach wszystkich zdarto z niego szaty i nagiego przywiązano do pobliskiego drzewa. Lucyfer trzymając w ręce bat, który wyglądał dokładnie tak, jak te, którymi biczowano Chrystusa, zamachnął się mocno. Ostro zakończone skórzane paski spadły na plecy hrabiego. Powrotne szarpnięcie spowodowało, że małe haczyki na końcach rzemyków wpiły się w skórę jego pleców, wyrywając małe kawałki mięsa. Hrabia zawył z bólu, prężąc się za każdym kolejnym ciosem. Kiedy ból stał się nie do zniesienia Rajmund stracił przytomność.
Mieszkańcy Tuluzy byli przerażeni. Zaczęli chować się po domach, ale dzika swołocz wtargnęła w wąskie uliczki. Grabiono, zabijano tych, którzy stawiali opór i gwałcono. Po kilku godzinach rycerze wycofali się na pole pod miastem. Namiot legata był już rozebrany. Montfort zarządził dalszy marsz, do miasteczka wskazanego przez przybysza. Krucjata przeciw katarom podążyła do Beziers.
Lucyfer wrócił jednak do Tuluzy.
Nie był zadowolony z efektów jakie pozostawili po sobie rycerze.
Kiedy stanął w bramie głównej zobaczył jak mieszkańcy opatrują rannych i odkładają na stos ciała zabitych. Nie zwracali na niego uwagi. Anioł zamknął oczy.
Wiedział, że wszystko czego tylko zapragnie jego umysł, stanie się w rzeczywistości.
Ciągle stał z zamkniętymi oczami. Nie musiał patrzeć na ludzi, aby ich widzieć.
Nagły krzyk kobiety stojącej nieopodal Lucyfera, który od dłuższej chwili był już dla mieszkańców miasteczka niewidzialny spowodował, że inni ludzie spojrzeli w jej stronę.
Niewiasta z przerażeniem patrzyła na leżącego na ziemi rannego. Jeszcze przed chwilą jego głęboką, ale nie zagrażającą życiu ranę brzucha wyglądała zwyczajnie. Nagle jednak, bez czyjejkolwiek interwencji, zaczęła się samoistnie otwierać. Z jej wnętrza na ziemię wylewały się jelita rannego. Mężczyzna ciągle jeszcze żył. Ból sprawił, że zaczął straszliwie zawodzić. Jakby tego było mało, kiedy kobieta chciała go uspokoić głaszcząc delikatnie po ręce, jej dłonie oblepiła odchodząca od ciała skóra rannego. Wtem w miasteczku podniosły się następne krzyki wskazujące, że inni mieszkańcy umierają z niewyjaśnionych przyczyn w straszliwych męczarniach. Wreszcie w Tuluzie zapadła cisza. Nie było już ani jęków, ani krzyków. Lucyfer znowu pojawił się w bramie. Ulice miasteczka spływały krwią, a w powietrzu unosił się fetor ludzkich wnętrzności. Rozglądał się po całym mieście, chociaż nie zrobił w jego stronę ani kroku, ciągle tkwiąc w tym samym miejscu.
Widział jak wygłodniałe psy, najpierw niezdecydowane, w końcu ze smakiem zaczęły pożerać zmarłych.. Na ucztę przybyły też koty, szczury i wszelkie możliwe ptactwo.
Lucyfer uśmiechnął się do siebie.
Obrócił się i wówczas stanął twarzą w twarz z młodą kobietą. Patrzyła na niego bez lęku. Kiedy rozszerzyła swoje usta w uśmiechu anioł poczuł smród psujących się zębów. W sfilcowanych włosach zauważył pełzające robactwo.
- To ty prawda? Tyś jest Sataneal!
- Mylisz się niewiasto. Jam jest Lucyfer! – po tych słowach zniknął z jej oczu.
Kobieta zawyła niczym ranne zwierzę i po chwili zaczęła biegnąc w stronę lasu. Tam, w głuszy, w niewielkim prowizorycznym szałasie czekały na nią jej koleżanki. Tak jak ona wierzyły w opowieść, którą przekazywano od wielu pokoleń, z matki na córkę.
Legenda mówiła, że wiele wieków temu pewna kobieta miała spotkać anioła, szukającego kobietę, którą pokochał i za to został surowo ukarany. I wreszcie, po latach zostały nagrodzone. Wieśniaczka była już przy lesie, kiedy kątem oka zobaczyła, że Lucyfer opiera się o jedno z drzew. Podbiegła do niego i okazując poddanie upadła przed nim na kolana.
Anioł nie wyrzekł ani słowa. Zamiast tego delikatnie dotknął jej czoła. Niewiasta poczuła jak opanowuje ją ciepło. Zamknęła oczy. W jej podbrzuszu zadrgały wnętrzności, jakby zalęgło się tam tysiące motyli. Poczuła jak jej intymne części ciała stają się mokre, a potem szarpnął ją spazm rozkoszy. Kiedy otworzyła oczy była sama.
Ta chwila sprawiła, że coś się w niej zmieniło. W jej ciele i umyśle zaszła jakaś zmiana. Intuicyjnie wyczuła, że otrzymała dar w postaci niezwykłej mocy. Zerknęła na chmury zbierające się nad jej głową i zaczęła myśleć o deszczu. Po chwili na jej nieumytą twarz spadły pierwsze krople. Przeraźliwy chichot odbił się od drzew. Czarownica pobiegła w stronę szałasu. Miała dość magicznej siły, aby przekazać ją innym, czyniąc z czekających na nią kobiet swoje uczennice.
Tymczasem krucjata była już w drodze do Beziers.
Gdyby jego mieszkańcy mogli przewidzieć swój los z pewnością opuściliby miasteczko jak najszybciej. Najgorsze było to, że nawet gdyby ich uprzedzono, nikt nie dałby wiary, że na ich głowy może spać śmierć, ponieważ wśród nich żyło zaledwie pięciuset katarów.
Kiedy rycerze podeszli pod miasto, Montfort został już skutecznie omamiony przez Lucyfera. Już nie pertraktował. Kiedy więc słowa przywódcy krucjaty nie wywarły oczekiwanego przez niego rezultatu, a ludzie z Beziers odmówili wydania albigensów horda wygłodniałych mężczyzn wpadła do miasta.
Nie szczędzono nikogo. Ci, którzy schronili się w kościele, zostali żywcem spaleni.
Kobiety stare i młode, nieletnie dziewczynki, a nawet co ładniejsi chłopcy zanim zostali zabici, byli masowo gwałceni. Lucyfer uśmiechał się szeroko, kiedy patrząc na dzieło zniszczenia krzyżowców słyszał, jak mordują z pobożnymi pieśniami na ustach.
Kolejne na liście było Carcassonne. Miasteczko zostało doszczętnie splądrowane. W swojej wielkiej łasce krzyżowcy okazali jego mieszkańcom litość, wypędzając wszystkich z miasta. Nie pozwolono jednak mieszkańcom zabrać niczego, nawet odzienia. Tedy ruszyła w drogę długa karawana nagusów wolno posuwająca się po langwedockich polach.
Wieść o bezlitosnych krzyżowcach lotem błyskawicy obiegła całą Langwedocję.
Miasta, które dowiadywały się, że rycerze zbliżają się do ich murów poddawały się bez walki licząc na dobre traktowanie. Kiedy jednak żądny łupów motłoch dokonał już całkowitego złupienia domów i kościołów, wtedy zabrał się za mordowanie bezbronnych mieszkańców. Rycerze poczuli smak krwi.
Lucyfer nie musiał już podjudzać ani Montforta, ani innych do okrutnego zachowania. Wszyscy byli jak w amoku. Południowa Francja stanęła w płomieniach i spłynęła krwią niewinnych ludzi.
Mijały dni, tygodnie, miesiące i lata.
Lucyfer czuł się usatysfakcjonowany, ale i coraz bardziej zdziwiony. Już od dłuższego czasu czekał na pojawienie się Michała.
W końcu nadszedł rok 1219. Jego ziemska wędrówka dobiegała końca.
W międzyczasie miejsce Innocentego III zajął nowy papież Honoriusz III, który podjął się kontynuowania dzieła swojego poprzednika.
Wreszcie rycerze dotarli pod Marmande. W samym miasteczku i najbliższej jego okolicy mieszkało około dwóch tysięcy ludzi. Kiedy rozeszła się wieść, że nadciągają krzyżowcy, ludzie zaczęli szukać schronienia za murami. W końcu wojska stanęły pod miastem. Rozpoczęto przygotowania do oblężenia.
Gdyby Lucyfer miał więcej czasu czekałby na rozwój wypadków, ale musiał działać. Przy jego pomocy, która w oczach krzyżowców była pomoc udzieloną przez Boga, wojsko wdarło się zadziwiająco łatwo do miasta. Mordowano wszystkich. Starców, kobiety i dzieci. Setka mieszkańców schroniła się w kościele. Ulice miasta opustoszały. Krzyżowcy otoczyli świątynie. Lucyfer stał i patrzył jak podkładają pod nią ogień.
Jednocześnie czuł, że za chwilę znowu znajdzie się w swojej samotni. I wtedy zobaczył Michała. Uśmiechniętego, wskazującego na kościół. Jedna chwila wystarczyła, żeby zdał sobie sprawę, że ponownie został ukarany.
Nie mógł już nic zrobić. Jego moc zniknęła.
Jeszcze kilka sekund temu stał na placu w langwedockim miasteczku, a teraz był już w swoim więzieniu. Moc Michała sprawiła, że mógł zobaczyć wnętrze kościoła.
Była tam. Przerażona. Wtulona w ramiona struchlałej ze strachu matki.
Kiedy płomienie zaczęły lizać drewnianą podłogę świątyni zaczęła krzyczeć razem z pozostałymi. Nie słyszany przez nikogo krzyczał także Lucyfer.
Wówczas postanowił, że na przyszłość musi być znacznie ostrożniejszy."


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum DSP Book Publishing Strona Główna -> Wasza twórczość Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin